wtorek, 24 sierpnia 2021

Krasnogruda

    Nie spodziewałem, że poczuję się jakbym był tu zawsze. I może miał być tu zawsze. Nauczyłem się, że nigdy ani nigdzie nie będę czuć się jak u siebie w domu. I ja w to dalej wierzę,  i dalej tak czuję, ale jednak można czuć się u siebie i na miejscu. To się nie zgadza, i też jest w porządku. Nawet wewnętrzny podpalacz świata,  który wściekły by go chciał wywracać na nice, jest tu spokojniejszy. Woli dawać innym żyć, choć świadom przepaści, bardziej wyrozumiale. Klucz do zatartego zamku tkwi więc może w tym, że trzeba się dostroić jak instrument w letnią, gwieździstą noc. Dzielić się jadłem i napojem, drogą i myślą. Uczyć się i wcielać naukę w życie. Żaden ze mnie prorok ani mistyk i nie mam prawie nic do powiedzenia, zwłaszcza niepytany. Teraz jednak powiem pod ścianami dźwięku i milczenia, pod spadającymi gwiazdami, nad jeziorami i książkami, że cieszę się, że tu jestem. I będę cieszyć się, że tu byłem. Żegnam się z żurawiami, rybami, żabami, ćmami, lisami i nietoperzami, z małym owadem o wibrujących czułkach i futrze na grzbiecie, który przysiadł przy mnie na krótką chwilę, pod wschodzącym słońcem zakrytym mgłą wznoszącą się znad jeziora i bagien. Po zimnej nocy czuję na sobie coraz mocniejsze ciepło. Idę kamienistą ścieżką do małego, zimnego, krzywego domku. Mijam proste portrety i nazwiska. Na ścianie dworu spoglądam na strudzoną twarz małego chłopca, który raptem osiwiał i czytam: "Czułem, że sięgam ruchomej granicy, za którą spełnia się barwa i dźwięk i połączone są rzeczy tej ziemi". I "mam iść górami w miękkim blasku dnia nad wody, miasta, drogi, obyczaje". W istocie, myślę. Niech podróżni śpią w Krasnogrudzie.