środa, 17 lutego 2016

Ołtarz

  Nad ceglanym, zmurszałym ołtarzem swe ramiona rozpościerał spróchniały krzyż. Jego drewno o gorzkiej barwie było ciemne, zdawało się być wręcz ciężkie. Cela oprócz ołtarza była pusta, w przeciwieństwie do pozostałych pomieszczeń. „1914”, „1921”, na cegłach ścian roczniki, najpewniej urodzin. Ku pamięci, wydrapane w czasie. Wydrapane paznokciami, których palce, dłonie, lada chwila miały ostygnąć. Ostatnie wołanie o istnienie. Staruszek swymi pomarszczonymi palcami przesunął po napisach wyrytych w murze, wiodąc je po nich drżącą dłonią. Zdawał się czuć opowieść tych cyfr pod skórą swych dłoni. Drgnął i wypłynął ze swojej modlitwy na powierzchnię.
     Po chwili wstał z kolan i ruszył dalej przed siebie wchodząc do kolejnej celi.

  Powiew wiatru zapachniał wiosną. Słońce przedzierało się przez rozpościerające się nad nimi gałęzie, które powoli, mimo wczesnej pory, zaczęły puszczać pąki. Stąpali po leśnej ścieżce w kilkunastoosobowym szeregu.
  Byli młodzi. Dość dobrze umundurowani. Uzbrojeni nienajgorzej. Ich serca i głowy przepełniała wiara i uniesienie, byli jednak zmęczeni marszem. Gdy usłyszeli warkot silników, do ich nastrojów dokomponował się do także strach.
  Zwarli szyk, zajęli pozycje przy poboczu.

  Staruszek wolnym krokiem przemierzał kolejną celę. Ceglane ściany były ciężkie od świadectw, reprodukcji obwieszczeń, tablic. Cały budynek wypełniała niezmącona cisza, głęboka i przenikliwa. Staruszek był sam. Z resztą prawie jak codziennie. Niegdyś spotkał mężczyznę w średnim wieku fotografującego mury ciężkie od brzemienia swojego świadectwa, innym razem parę młodych ludzi którzy z przygnębieniem chłonęli niemą, pełną żalu pieśń starych cegieł. Poza sporadycznie napotkanymi gośćmi w tych smutnych progach, zdawał się być ich jedynym przyjacielem, strażnikiem.
  Znał opowieści tych ścian niemal na pamięć.

     Dwa milicyjne Gazy-67 zjawiły się niespodziewanie. Żadna ze stron które wzajemnie się natknęły nie oczekiwały tego spotkania, którego echo zmąciło wiosenny poranek w okalającym ścieżkę lesie.
  Padały strzały, wymiana ognia była gwałtowna. Ryk karabinów spłoszył upojone wiosną ptaki. R. schyliwszy się znad drogi, oparł zmęczone ciało o brzeg przydrożnego rowu ramię w ramię z T.
- Krwawisz – wydyszał R.
T. spojrzał na swe ramie i rzeczywiście przekonał się o rosnącej, czerwonej plamie. T. spojrzał na R. wzrokiem pełnym strachu. Obaj byli bardzo młodzi, mogli mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. „Strach to normalna rzecz”, bezkształtna refleksja prześlizgnęła się w głowie R. między hukiem wystrzałów.

  Powoli docierał do ostatniej sali. Nieśpiesznym krokiem przekroczył jej niski próg i poczuł trochę świeżego powietrza, którego brakło w ceglanych murach. Wpadało ono przez niewielkie, wiecznie uchylone okienko. Cegły pod nim były już wyblakłe od ciążących na nich przez lata deszczach i śniegach.
  Staruszek zwykł zawsze przed wyjściem z murów recytować w głowie nazwiska wypisane na tabliczkach z ciemnego kamienia. Pokrywały zachodnią ścianę od góry do dołu. Nawet gdyby zupełnie ogłuchł i oślepł, przyszedłszy do murów po omacku swą wytartą na pamięć ścieżką, recytowałby nazwiska wciąż i wciąż. Każde z tych nazwisk, każde z tych uświęconych żyć otoczył przez lata modlitwą.
  Jedna z tablic, odróżniająca się nieznacznie kształtem i kolorem, zdająca się być jakby bardziej na uboczu, miała jednak dla niego szczególne znaczenie.

  Lufa zgrzała się niczym klucze od piekła. Jak heroiczny, spartański, wiekopomny bój, może stoczyć garstka mężczyzn na skrajach leśnej drogi? Jakie pieśni mogłyby opiewać to starcie, chociaż nigdy tego nie zrobią? Odpowiedzi nie było, a czasu na jej odnalezienie również.
  - Uciekaj.
- Bez ciebie nie.
- Uciekaj, ona cię potrzebuje bardziej niż ja tutaj.
- Nie mogę cię tu zostawić.
- Idź!, do ciężkiej cholery!
Mężczyźni rzadko miewają łzy w oczach, ale R. teraz o tym nie myślał. Zostało ich raptem dwóch – ciężko ranny i lekko rany. R. zaczął czołgać się, wręcz staczać z pobocza, w głąb lasu. Dudnił głos milicyjnego oficera, który wzywał osaczonych, rozbitych partyzantów do oddania się w ich ręce. Walczyli na tyle zaciekle, że pozostali przy życiu milicjanci nie zdecydowali się wychylić zza swych wozów i pobocza. T. z trudem wstał z wysoko uniesionymi rękami. Był brudny i zakrwawiony. Czwórka milicjantów wychyliła się i skierowała w jego stronę by go pojmać. R. nie zobaczył już więcej gdy zanurkował w zarośla ocierając łzę ściekającą po brudnym od piachu, ziemi i potu policzku.

   Łza zawsze znajdywała tą samą drogę od dziesiątek lat, spływając teraz po pomarszczonej twarzy. Staruszek oparł lekko drżącą dłoń o szarawą, prostokątną tabliczkę. „śp. T. K., 1927-1951”. Nie  łudził się, że łza kiedykolwiek przestanie płynąć gnana wspomnieniami. Powolnym krokiem staruszek skierował się w stronę wyjścia z ceglanych murów. Obróciwszy się ostatni raz otoczył wzrokiem ostatnią celę, po chwili zaś wkroczył w światło dnia. Przecież wróci znów jutro.
  Lekki powiew minął go u wyjścia i rozrzedził nieco gęste od ciszy i wilgoci powietrze. Przemierzywszy kolejne cele dotarł aż do ołtarza i zalegających na nim chryzantem. Świeżych, starszych i też tych wyblakłych i suchych. Lekko nimi zakołysał.

niedziela, 14 lutego 2016

Wędrując

Łąka była pusta, dalej zaczynał się las.
Czuł w nogach kilometr każdy,
Wędrówki bez kresu bardzo długi czas
Mocniej oddychał i więcej jadł,
Więcej myślał i głębiej spał...

Wędrując, wędrując, wędrując, wędrując...

Żyjąc bardziej, zrozumiał, że
Nic nie zastąpi mu szlaku na którym
Stawia swe kroki i z każdym kolejnym
Gdy już miasta ciężkie minie się mury
Nałogiem staje się ich rytm czuł…

Wędrując, wędrując, wędrując, wędrując...

Nie mógł się uwolnić już,
Za bardzo pokochał na drodze święty kurz,
Święte krople potu, czoło roszące
Za krokiem krok stawiany - najprostszą z modlitw
Pełną milczenia wymawianą po prostu...

Wędrując, wędrując, wędrując, wędrując...

Spojrzał ostatni raz za siebie.
Podparł się kijem i ruszył na wprost
Postąpiwszy kolejny krok
Zdał sobie sprawę że nie wróci już nigdy
Że żyć inaczej nie potrafi niż dalej...

Wędrując, wędrując, wędrując, wędrując...