piątek, 24 listopada 2023

Nie

dla K. K.

“Do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos”

- Bogdan Loebl, “Modlitwa”

    Śmialiśmy się, że to leszy. Nietrudno było o to na skraju głuchej puszczy. Oswojony strach. Potem M. nawet zbudował figurę, z kości i gałęzi które znalazł w lesie. Niemal dwumetrowy bałwan stanął między drzewami nieopodal ganku i spoglądał na nas pustymi oczodołami czaszki chyba lisa. 
    Patronem naszych koszmarów został więc leszy, który wyparł wyobrażenie o istotkach, szaroskórych, wielkookich, spoglądających na nas z nieprzeniknionej ciemności za oknem. Bo ta ciemność jest tam zawsze głęboka. Najgłębsza w jaką zajrzałem. Dla niej krzątać się w ciepłym świetle wnętrza jest jak leżeć na drewnianej dłoni, tuż pod wielkim, czarnym okiem.
    Może leszy przyszedł dlatego, że ścięliśmy chore drzewo? Więcej niż ścięliśmy, boleśnie je zerwaliśmy z pnia, gdy stawiało opór. Chwyciliśmy je sześcioma dłońmi i zawisaliśmy na nim całym ciężarem ciał aby ustąpiło w końcu z jękiem. Później siekaliśmy zwłoki na mniejsze części, które miały wylądować w piecu.
   Tamtej nocy wówczas wraz z leszym przyszła parasomnia pavor nocturnus w postaci partykuły przeczącej z wyraźnym przerostem samogłoski “e”. Myślałem, że umrę, K., że to sen. Na łóżko wylał się litr potu, pozostały dreszcze i biegunka, dudniące poprzez dni i noce echo w czaszce. 
    Dlaczego nie było w tym winy leszego?
   Bo ta historia wydarzyła się w zupełnie innym miejscu i była przeraźliwie smutna, chyba nikt nie ma w niej winy. Wszystko zrozumiałem w małym, białym kościele trzysta kilometrów stamtąd, w desperacko uroczy, gorący, sierpniowy dzień, słuchając wiersza sześciolatki o ukochanych zwierzętach, a potem modlitwy Loebla na oblanym skwarem cmentarzu. I już wybaczyłem leszemu i jego orędownikowi bo przy tym bólu mój strach jest prochem. Najgłębszy, najdonośniejszy i najrozpaczliwszy krzyk błagania i niezgody, zakryty przeczeniem i nerwowym śmiechem, brzmi w mojej głowie klarownie jak perfekcyjnie zapętlony plik audio, bez trudu mogę go odtworzyć, czasem odtwarza się samoistnie.
   Choć desperacko chciałem, aby uleczyć szok, wolałbym nigdy tego nie zrozumieć. Nic nie mogę z tym wszystkim zrobić, nie mogę pomóc, jestem bezradny. Może gdybym zaniósł jej ten krzyk to wszystko wyglądałoby inaczej. Zaniósłbym go w swoich obolałych, przerażonych uszach. Gdybym wiedział, że mógłbym lub powinienem. Może to błaganie by pomogło. Może, może, może, gdyby, gdyby, gdyby. Głupie, płytkie targi naiwnego. Za błahą i mizerną cenę pojęcia tego co zdarzyło się tamtej nocy chciałbym targować ratunek. Wolałbym więc nigdy nie zrozumieć. Nie rozumieć czemu niosę krzyk dalej, ale nieść, jeśli to tylko mogłoby ocalić; wolałbym słyszeć krzyk w uszach do końca mojego życia, ale to wszystko tak niewiele znaczy. 
    Leszy to nie demon. To łagodny, wyrozumiały i sprawiedliwy duch, bezwzględny dla bezwzględnych, karzący przemoc, czuły dla czułych, wyciągający do słabych gałęzistą, porośniętą mchem dłoń. Niech podpatruje nas z ciemności między świerkami.