poniedziałek, 4 września 2017

Ćma

     Było późno na tyle, że już było wcześnie, a więc jasno. Jasno to za wiele powiedziane. Był to ten moment nocy, gdy ona już się skończyła, ale świt jeszcze nie nastał. Zza okna wpadało więc światło w barwie ciemnego błękitu zachmurzonego nieba. Wtedy Cię zobaczyłem.
     Gdy ona spokojnie odmierzała swój sen kolejnymi oddechami na moim ramieniu, ja długo się w Ciebie wpatrywałem. Gnałaś do tego co za szybą. Do jedynej jasnej plamy w absolutnej ciemności. Łagodnie obijałaś się o szkło szukając w tej niewidzialnej barierze chociaż chwili wątpliwości, która pozwoli ci się przedostać na jej drugą stronę. Był w Tobie zwyczajny, zwierzęcy upór, ale też niezrozumiały wdzięk. Hipnotyzowały.
     Nie chciałem żebyś się do mnie zbliżyła. Brzydzę się Twoim dotykiem, Twoim i wszystkich twoich sióstr. Lubię obserwować waszą urodę z daleka. Brzydzę się, bo zapewne nie rozumiem, albo moje ciało nie rozumie – pomostu między motylem, a ptakiem.
     Tak czekałem na warcie, bacznie doglądając i nasłuchując każdego trzepotu Twoich aksamitnych skrzydeł na zimnej tafli okna. Nie wiem kiedy zmorzył mnie sen.
     Rano wciąż tam byłaś, śpiąca lub martwa. Przywarta do szyby w niemym oczekiwaniu. Gdy okno w końcu się otwarło po, może, wieczności Twojego oczekiwania, nie odeszłaś. Martwi lub śpiący nie odchodzą dopóki im się na to nie pozwoli. Więc dotknięta dłonią rozstałaś się z lustrem szkła i powoli osunęłaś w gasnącą zieleń letnich traw. Beż pożegnania.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz