Polana rwał ogień, w świetle dnia, więc pozbawiony pierwotnej mistyki jakiej nabiera w nocy. Były grube, spopielałe i tworzyły pozór twardości, bo przecież mogły tylko zniknąć pod naciskiem dłoni lub buta i obrócić się w popiół.
Spadło na nie plastikowe pudełko. Po chwili zaczęło miotać się w oporze wobec ogarniającego je ognia, zwijać się i ciskać. Znikało w sobie coraz głębiej, prażone temperaturą, by w końcu obrócić się w bulgoczącą plamę.
Polana płonęły dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz