sobota, 20 maja 2017

Starzec

dla D.

    Zdarzyło się to w kamienicy starej, zmurszałej, popadającej w ruinę. Przycupnięta była w cieniu miasta, które przytłaczało, na drobnej uliczce. Skarlała przez lata i zdawała się wstydliwie skrywać przed ryczącym i pędzącym światem na jego uboczu. 
    U wejścia do kamienicy, paszczy bramy szczerbatej obsypującymi się z resztek tynku cegłami, witały łukowate kałuże, przywołujące na myśl wykrzywione w gorzkim, smutnym grymasie usta. Dalej otwierała się studnia podwórka, pustego, zachwaszczonego pod murami budynku. Nie skrzeczały tu nawet wrony, których kolejne pokolenia gdzieś zgubiły w swoich genach wieść o tym, że w szczelinach podwórza wiły swoje gniazda. Było więc cicho. Drzwi do jednej z klatek schodowych były uchylone.
    Na klatce schody były skrzypiące, miejscami pozapadane, ich poręcz w kilku miejscach wręcz zanikła pod zawałą mokrej, drewnianej zgnilizny. Straszyły swą przykrą brzydotą odrapane z tynku paznokciami czasu ściany. Większość drzwi była pouchylana, pourywana, pozapadana, zrezygnowana zdaje się tym, że nic nie kryły bo i po co, nie warto – za nimi zionęły raptem obrośnięte kurzem pustki, która nikogo nie kusiły, nikogo nie przyciągały, ani nikogo nie wzruszały.
    Jedne drzwi jednak, choć równie stare i podniszczone, były zamknięte starannie. Za nimi kryło się niewielkie, jak na warunki kamienicy, mieszkanie. Zegar na ścianie zatrzymały dawno opuszczone przez swych autorów pajęczyny, obrazy przykryła warstwa kurzu, która zakryła ich pierwotne znaczenie, dywanem z pyłu uścielone były wszystkie pomieszczenia. W jednym z nich, w pobliżu wybitego okna, stał fotel. Na fotelu leżała mumia.
    Ciało, sylwetka wyraźnie ludzka, zdawało się być zmumifikowane warstwą kurzu, przygwożdżone do siedziska więzami wieloletnich pajęczyn. Zdawać by się mogło iż była to tylko pusta w środku forma na człowieka. Lekki podmuch wiatru mógłby tą skorupę rozmyć w powietrzu i zatrzeć ostatni ślad pozostawiony przez jej mieszkańca. 
    Wtem ciało drgnęło. Stojące powietrze wprawił w ruch coraz głębszy, narastający oddech. Kurz uniósł się w tuman na wysokości śladu ust. Pajęczyny zaczęły falować. Ciało zaczęło wyraźnie, powoli unosić się z fotela. Z mozołem zaczęły zgrzytać zasiedziałe stawy, chrzęścić stare kości, naciągać się zwiotczałe od bezczynności mięśnie. Sylwetka przygnieciona garbem na plecach z trudem wznosiła się coraz wyżej ponad wytarte płótno siedziska. Ściągnięte w stal napięły się ścięgna rąk na których zaparło się ciało obrawszy za środek ciężkości oparcia fotela. Trwać to mogło eon albo chwilę. W końcu – przebudzony człowiek powstał.
    Garb zaczął powoli się prostować, z razu na raz szybsze ruchy rąk zaczęły zdzierać z ciała pajęczyny i gwałtownie strzepywać kurz. Człowiek postąpił pierwszy krok. Spod jego stopy osunął się na boki puch kurzu zalegającego na podłodze. Z każdym kolejnym krokiem tkanina pyłu rozstępowała się przed coraz pewniej kroczącym przez wnętrze mieszkania ciałem, z niego samego zaś okład starości spływał coraz prędzej. Samo mieszkanie każdą najmniejszą szparką opuszczał kurz, gdy jego lokator powoli kierował się ku wyjściu. Z obrazów spełzywał kurz, z zegarów ulatywały pajęczyny, galaktyki pyłu wirowały w powietrzu szukając dróg ujścia. Same kamieniczne mury zaczęły się zabliźniać. Tynk wdrapywał się po ścianach wracając na swe dawne miejsca, drewno niczym żywe poczęło zrastać się wydawszy zapach świeżej żywicy, farby pąsowiały swymi zbladłymi barwami. Stare ciało zaczęło jędrnieć, w końcu pył zsunął się również z twarzy, którą razem z nim opuszczała pajęczyna zmarszczek. Droga poprzez mieszkanie w którym zagościł jego dawny blask, blask dawnych lamp, łagodne tykanie zegara, barwne i czyste obrazy, zrośnięta i jasna szyba, dobiegała końca. 
    Za klamkę chwycił młody człowiek. Otworzył przed sobą dalszą drogę, wyszedł, zamknąwszy za sobą drzwi – ruszył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz