niedziela, 27 marca 2016

W nieznane

     Samochód powoli zwolnił. Droga, a raczej bezdroże, było opustoszałe. Maszyna lekko skręciła na prawe pobocze i łagodnie zatrzymała się.
     - Idę.
     - Na pewno? Możemy jeszcze kawałek podjechać.
     - Spokojnie, pójdę. A ty zaraz musisz skręcić. Nie fatyguj się dla mnie.
     Wzruszyła brwiami i westchnęła.
     W samochodzie zapanowała cisza, której żadne z nich nie próbowało przerwać przez dłuższą chwilę. W końcu ta, która ciszę zarządziła, sama wypełniła ją mówiąc:
     - Zawsze możesz wrócić.
     On też nie chciał mówić zbyt wiele. Nie lubił pożegnań.
     - Wiem.
     Spojrzał na nią, nieważne po raz który, ważne, że tak, jakby miał spojrzeć po raz ostatni. Wzrokiem pełnym, chciwym, chcącym wyrwać dla pamięci każdy skrawek tej kończącej się właśnie chwili. Nie wytrzymała napięcia i wycedziła z lekką niepewnością:
     - Musisz? Zostań.
     - Muszę. Nie zostanę.
     - Ale, ty… nie wrócisz.
     - Wiem.
    Kosztowało go to wiele, ale uśmiechnął się. Nie mówił więcej. Otworzył drzwi samochodu i powoli wysiadł. Uderzył go powiew świeżego, letniego powietrza. Rozpostarł się przed nim pejzaż obsypanego zbożowym złotem pola i bezkształtny zarys nieodległego lasu na tle błękitnego płótna nieba. Obraz przepełnił go radością, nawet w obliczu tak trudnej chwili. Obejrzał się jeszcze raz, spojrzał na nią i z zupełnej szczerości szeroko się do niej uśmiechnął.
     - Wszystko będzie dobrze.
    Odwzajemniła uśmiech, lecz z nieskrywaną goryczą. Ruszyła. Odprowadził samochód wzrokiem aż do łagodnego zakrętu za kępą drzew.
     Ruszył. Choć czasu miał mało, nie spieszył się. Ostatnie tygodnie pozbawiły go złudzeń, ale dały mu sporo dystansu. Dystansu zdrowego, który czynił życie prostszym i bardziej znośnym. Nawet życie przypartego do ściany.
     Dni i noce zaczęły mijać szybko, ale bez pośpiechu. Następne tygodnie minęły swobodnie, spokojnie, słusznie wiodąc jego stopy po nieprzetartych szlakach. Nie brakło mu sił, bowiem z każdym kolejnym krokiem i z każdym kolejnym zakrętem na swej drodze mijał historie, symbole, pejzaże i znaki, które czyniły go na nowo.
     Czuł się jak pilny uczeń w wielkiej bibliotece, albo jak dziecko dotykiem badające nieznany świat. Czuł się wolny i nowy, choć czas płynął i wiódł go ku kresowi tej szczęśliwej, radosnej drogi.
     Starał się wspominać. Nie wysilał się zbytnio, aby obrazy wciąż wracały. Projekcja trwała nieprzerwanie, wiodąc go ku nowym wnioskom. Wiele słów nie padło, kilka poszło za daleko, liczne gesty nie były potrzebne, a wiele tych niezbędnych nigdy nie zaistniało. Bardzo często przypominał sobie jej twarz. Nie tylko z tej wyciśniętej do granic chwili pożegnania, ale z dziesiątek innych obrazów, tych słodkich i gorzkich, kwaśnych i słonych, które kłębiły się pod jego czaszką. Pozwalał im przez siebie przepływać swobodnie, chwilami rwącym i wzburzonym potokiem, a niekiedy łagodnym, wyciszającym strumieniem, który koił jego zmysły i sycił ducha. Będzie bez niego szczęśliwa, a może szczęśliwsza.
     Nie lubił trwonić sił na walkę o to, co tej walki warte nie było. Nie tłumaczył się przed sobą, nie tłumaczył sobie kolei rzeczy. W jego głowie czasem zadźwięczał banał, że jeśli tak się stało, jeśli do tego doszło to nie mogło być inaczej. I nie czuł się z tym źle, akceptował to z czym przychodził do niego los. Reszta była kwestią wyboru.
     Tamtego dnia dotarł na skraj płaskiej jak stół łąki, dalej zaczynał się las. Czuł w nogach już te dziesiątki kilometrów, które zostawił za sobą. Odkąd wyszedł na szlak mocniej oddychał i głębiej spał, żył bardziej, intensywniej. Tego potrzebował – właśnie poczuć, że żyje. Że jest naprawdę. Po wyrwaniu z miałkiej codzienności to uczucie było uzależniające. Wiedział, że już się od niego nie uwolni. I nie chciał się od niego uwolnić. Nawet nie musiał próbować, bo wiedział, że nie zdąży. Spojrzał ostatni raz za siebie, podparł się swym włóczęgowskim kijem i ruszył – postąpił kolejny krok. Ostatni czy pierwszy?
     Nie powrócił nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz